O ludziach wprawionych w ruch

„Co pan sądzi o mobilności w Europie?” – zapytała Komisja Europejska. Poczułem się jak na egzaminie, czyli ryzyko z nutą zagubienia.

Odpowiedziałem, że jeszcze nie sądzę i nie mam zdania, ale mam słownik (dowiem się, co to znaczy „mobilność”) i bywam bezwstydny (w tym sensie, że bez wstydu pytam znajomych o ich doświadczenia).

Słownik Języka Polskiego mówi, że mobilny to: 1. «taki, który łatwo daje się wprawić w ruch» 2. «zdolny do sprawnego, elastycznego działania» 3. «często zmieniający miejsce pobytu lub miejsce pracy». Jest jeszcze „mobilność społeczna” czyli «zmiana przez jednostki albo grupy ich miejsca w przestrzeni lub w układzie społecznym».

Czy ktoś, kto często zmienia miejsce pobytu lub miejsce pracy, zmienia też miejsce w układzie społecznym?

Ania, która zmienia świat na lepsze (pracuje dla organizacji pozarządowych), jeszcze w czasie studiów spędziła sześć miesięcy w Chorwacji. Mówi:

— Podróże są wpisane w moje życie, więc zaczynając studia, wiedziałam, że będę chciała wyjechać na Erasmusa. Mogłabym mówić o tym godzinami, ale to jest naprawdę niepowtarzalna okazja: ktoś daje Ci możliwość wyjechania na pół roku lub na rok przy dużym wsparciu finansowym. Możesz być w innym miejscu, a jednocześnie nikt nie wyrwa Cię z Twojego świata – nadal studiujesz, wiesz, że czeka Cię powrót.

Ania wymienia korzyści: nauka języka, doświadczenia zawodowe (równolegle do studiów podjęła pracę).

— Co ten Erasmus dał Ci naprawdę?

— Mogłam się sprawdzić w bezpiecznych, kontrolowanych warunkach. Uczyłam się, jak być w innym świecie, w innej kulturze. Codzienne życie w obcym kraju to zupełnie inne doświadczenie. Inne niż nawet najdłuższa podróż. Erasmus uczy elastyczności, bo musisz odnaleźć się w wielu nowych sytuacjach. W końcu – uczy budowania relacji, bo głupio być gdzieś pół roku i nie mieć tam żadnych znajomych. Od czasów Erasmusa widzę długie wyjazdy jako szansę i oceniam, że byłoby mi teraz łatwiej podjąć taką decyzję zawodowo. Powiedziałam swojej babci, która jest całkiem eurosceptyczna, że warto trzymać się Unii choćby dla tego jednego programu.

— Nie wierzę, że wszystko jest takie piękne. Nie wszyscy są zadowoleni.

— Jest milion biurokratycznych spraw, czasem kłopoty po powrocie – na jednym z wydziałów nie chciano przepisać mi ocen. Mam taki wniosek, że z Erasmusa są zadowoleni tylko ludzie ogarnięci.

Z Maćkiem dzielimy wspólną przestrzeń – biuro w centrum Krakowa: przestronna kuchnia, modne wzornictwo (krzesła Charles & Ray Eames). Ja piszę, on tworzy oprogramowanie dla Brytyjczyków.

— Dlaczego dla Brytyjczyków? – pytam.

— Po pierwsze: zarobki. Są większe, przy niektórych zleceniach – wielokrotnie większe. Szlifuje język i poznaję inne podejście do pracy. Mniej pracoholiczne.

— Pracoholiczne?

— Oni tam robią połowę z tego, co my.

— To może są leniwi? Albo głupi?

— Nie, jest spokojniej. Pracujesz, ile możesz. Wiadomo, nie można przeginać, ale nie ma presji. Nie musisz pracować non stop na 150 proc.

Dopytuję o rozliczenia, podatki i Urząd Skarbowy, przed którym wszyscy drżymy.

— W Polsce mam własną firmę, eksportuję usługi. Zarejestrowałem się w strefie VAT UE, mogę handlować z krajami w Unii.

Szukam rysy na pięknym obrazie. Maciek mówi o decyzjach, które zapadają poza nim, bo on tutaj, a firma 1500 kilometrów dalej. O tym, że swoich współpracowników zna tylko z ekranu komputera i wielu rzeczy musi uczyć się samodzielnie, bo doświadczony kolega nie siedzi obok. „To nie jest styl życia dla każdego, raczej (znów pada to słowo! – KK) praca dla ogarniętych”.

I jeszcze:

— Czy firma z Polski jest w stanie Cię zatrudnić?

— Za polskie stawki? Raczej nie.

— Więc Zachód drenuje nam rynek ze specjalistów?

— Właśnie tak to wygląda, ale z drugiej strony – pieniądze zarobione w Anglii wydaję w Polsce.

Justyna wyjechała do Belgii jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Nie mogła zabrać dzieci, bo pracowała półlegalnie. W Polsce przez rok nie mogła znaleźć pracy, tam udało się już po tygodniu. Tylko tęsknota nie dawała spokoju. W końcu akcesja, a później (w 2009 r.) otwarty rynek. Telefon do domu: „Teraz wszystko będzie inaczej”.

— Było?

— Odzyskaliśmy poczucie bezpieczeństwa. A teraz, choć to nie działo się od razu, trochę lepsze warunki pracy. No i odkładam na emeryturę – pracodawca odprowadza składkę.

W książce Sylwii Urbańskiej „Matka Polka na odległość” czytam, że największa fala emigracji zarobkowej pochłonęła tych, z którymi polska transformacja nie obeszła się najlepiej. Wyjazd nie był szansą, ale koniecznością. I miał swoją cenę – wszyscy znamy historie eurosierot i rodzin ze Skype’a.

Justyna: — Ale nie dramatyzuj. Wyjazd zmienia. To są doświadczenia, które możesz zabrać do Polski. Wiesz, że możesz oczekiwać więcej, że jest inne życie.

— A kiedy zabierzesz swoje doświadczenia do Polski?

— Za rok.

— Słyszałem to już dwa lata temu.

— Za rok na pewno.

Sprawdzam, czy „miejsce w układzie społecznym” mogą zmienić ci, którzy nie studiują albo studia przeplatają pracą od pierwszego do pierwszego. I ci, którzy nigdy nie słyszeli o krzesłach Charles & Ray Eames.

Europejski Portal Mobilności Zawodowej (https://ec.europa.eu/eures/public/pl/homepage) obiecuje: „Czeka na Ciebie ponad milion miejsc pracy”. Sprawdzam pierwsze 30 ofert, 21 z nich to oferty dla programistów, 5 dla nauczycieli akademickich, 2 oferty – opieka osób starszych. W okolicach Leeds ktoś szuka ekspedientów, to pozostałe 2 oferty. Niestety, w Urzędach Pracy (dzwoniłem do trzech) nie wiedzą, że istnieje taki portal.

„Co pan sądzi o mobilności w Europie?” – zapytała mnie Komisja Europejska. I mam dwie odpowiedzi.

Po pierwsze: mobilność to szansa. Choć Europa trzeszczy, dobrze, że możemy się uczyć, pracować i żyć globalnie. Chciałbym, żeby moje dzieci studiowały w innych krajach. Nawet nie chodzi o wiedzę, ale o elastyczność, która jest nam potrzebna jak tlen. Chciałbym, żeby mogły pracować z kim chcą, tam gdzie chcą, a najlepiej zdalnie i bez presji, nie na 150 procent. Życie to nie tylko praca.

Po drugie: mobilność to wyzwanie. Ogarnięci radzili sobie bez Erasmusa, VAT UE i Schengen. Tak już jest, że część ludzi radzi sobie lepiej, trudno mieć o to pretensje. A szanse – o których wyżej – zabierają nam specjalistów. Nazwaliśmy już to zjawisko, mówimy: drenaż rynku. Dobrze pamiętać o tych, którzy tu zostają.

“A co Państwo sądzą o mobilności?” – spytałem pracowników Komisji. Odpowiedzi cytuję w oryginale. Anna Kurpanik z Przedstawicielstwa KE w Polsce:

— Zaliczam się do tak zwanego pokolenia Erasmusa, przez rok studiowałam w Hiszpanii, pracowałam w Portugalii, mam przyjaciół w całej Europie, a mobilność to stała część mojego życia. Europa teraz wydaje się taka mała, a ludzie z krajów o całkowicie odmiennej kulturze okazują się tacy sami jak my tutaj w Polsce. Moi rodzice nie mieli takich możliwości – wręcz zazdrościli mi łatwości wyjazdu na studia za granicę – oczywiście w pozytywnym sensie. Teraz to ja zazdroszczę tym, którzy w ramach nowego programu Erasmus+ mogą wyjechać na studia na okres do 12 miesięcy na każdym stopniu studiów, a nawet odbyć praktykę za granicą już po otrzymaniu dyplomu. Moim zdaniem, tak dostępnej i szerokiej perspektywy rozwoju i nauki języków nie było nigdy wcześniej. Czy widzę jakieś minusy mobilności w UE? Może na siłę bym coś wymyśliła, ale w moim przypadku wszystkie wyjazdowe doświadczenia procentują do dziś zarówno w pracy jak i w życiu prywatnym.

Witek Naturski, szef komunikacji Przedstawicielstwa KE, od dwunastu lat pracuje w instytucjach europejskich:

— Zacznę przewrotnie. Byłem mobilny bez pomocy Unii. Najpierw, dzięki stypendium amerykańskiej fundacji, przez rok uczyłem się w szkole średniej w USA. Po studiach półtora roku mieszkałem w Londynie. Erasmusa znam tylko z opowieści. Gdy kończyłem studia, program do Polski dopiero wchodził.

Szczerze żałuję, że nie urodziłem się kilka lat później. Uniknąłbym upokarzających kontroli przy wjeździe do UK, załatwiania pozwoleń na pobyt czy kombinowania, jak podczas nauki dorobić kilka groszy.

Dziś jestem jednym z blisko trzech tysięcy Polaków pracujących w instytucjach UE. Mobilność wpisana jest w charakter tej pracy. Większość z nas co kilka lat wręcz musi przenieść się do innego działu, instytucji, a często i kraju. Taki świat, taka Europa. I dobrze.

KONRAD KRUCZKOWSKI – twórca nagradzanego bloga “HaloZiemia” (fot. autora: Agnieszka Wanat)

Więcej o mobilności i tegorocznych obchodach Dnia Europy przeczytasz tutaj.